Pierwszy posiłek za nami. Mleczko Mamy plus kleik ryżowy są w brzuszku Maluszka, Misia i Tata są na spacerku, a ja ogarniam krajobraz po bitwie ;) Nie, nie było tak źle. Wprawdzie pod koniec Myszka opluł nas kleikiem, miała umorusaną całą buźkę, rączki i śliniak <nie mówiąc już o nas>, ale najważniejsze, że zjadła całą przygotowaną porcję i wyglądała jakby jej smakowało.
Wydawało mi się, że dobrze przygotowaliśmy się do operacji "Pierwszy kleik ryżowy", ale jak się później okazało zaliczyliśmy mały falstart... bo śliniaczek bawełniany to tak niebardzo i plastikowa miseczka w kolorowe wzorki byłaby lepsza, niż miseczka do lodów ;) ale spokojnie jutro podejście numer dwa, a dziś Tatuś wybiera się do sklepu po niezbędny asortyment.
Mamuśka, jak zwykle spanikowała i nie obyło się bez przelewania kleiku z miseczki do butelki i znów do miseczki, poszerzania dziurki od smoczka i podgrzewania wszystkiego kilka razy. Mała z łyżeczki na początku jeść nie umiała i wypluwała całą jej zawartość, a od butelki najwidoczniej się odzwyczaiła, odkąd wróciłyśmy na 100% do cycucha, bo jej smoczek traktowała, jak gryzaczek. Głód nadal rósł, z nim poirytowanie Miśki, a jedzenia jak nie było w brzuszku, tak nie było. Przelaliśmy więc wszytko po raz kolejny szybko do miseczki i by odwrócić jej uwagę podeszliśmy ją sposobem... i choć jest mi wstyd, Myszka opróżniła miseczkę wpatrzona w "I kto to mówi 2"... jak widać jedzenie przed telewizorem odziedziczyła po Tatusiu ;)