Pierwsze spotkanie z Misią


Dzień jak co dzień. Poranek jak poranek. Śniadanie. Kawa zbożowa. Internet. Godzina 12:05. Pyk! Jakby ktoś przekuł balon. Balon... wewnątrz mnie. Odeszły mi wody. Pierwszy odruch. Śmiech. Radość i ulga, że niedługo będziemy razem. Drugi odruch. Telefon do Taty Miśki.
- Kotek wody mi odeszły.
- Co?
- Wody mi odeszły.
- Co? Wody Ci odeszły?! <No tak... kto by się spodziewał, że w dziewiątym miesiącu ciąży mogą mi odejść wody? Dobrze, że nie odeszły na następny dzień, bo był mecz piłki ręcznej. Misia zdecydowanie kocha swojego Tatusia>
Choć bardziej adekwatnym określeniem byłoby chlusnęły mi. Mokre łózko, spodnie, dywan, parkiet, kafelki w łazience... Istna droga z wod płodowych. Prysznic. Czekam aż przestanę przeciekać. I tak mogłabym czekać, bo przestanę po porodzie ;) Myje się. Przeciekam. Ubieram się. Przeciekam. Pakuję ostatnie drobiazgi. Przeciekam. Początkowy entuzjazm, radość, wyśmienity humor zmienia się w panikę. No wiecie było mi aż słabo i niedobrze z nerwów. Wsparcie Mamy w tym momencie - niezastąpione.

Godzina 14. Przybywa Tatuś Miśki na ratunek. Bierze nas pod pachę. Pakuje do auta. Wyruszamy do szpitala... Izba Przyjęć. Przeciekam. Badanie. Zalewam gabinet lekarski. 

Godzina 15. Zostajemy przewiezione na Porodówkę. Wypisujemy jakieś druczki. Zostajemy podłączone do KTG. Skurcze do 60, bezbolesne. Kolejne badanie. Rozwarcie na 2 cm. USG. Mała zdrowa. Serducho bije jak należny. Decyzja lekarza - sala porodowa numer 7. Mamy szczęście, bo kilka godzin później kobiety na salę czekają na korytarzu, a z powodu braku miejsc zamykają Oddział na nowe przyjęcia. Misia w brzuchu, ja i Tatuś Miśki instalujemy się na sali. Leżę podłączona do KTG. Przydzielają nam bardzo miłą studentkę położnictwa. Agatę. Wspiera i dogląda nas podczas porodu. Skurcze są nieregularne. Kolejne badanie. Rozwarcie bez zmian. Na przemian korzystamy z piłki i leżymy. Skurcze się nasilają. Położna demonstruje mi rozluźniające metody oddychania. Na początku pomagają. Później... heh nic już nie pomaga ;-) Skoki na piłce przynoszą efekty. Skurcze dochodzą do 127, są częstsze i bardziej regularne, co 2/3 minuty. Zaczynam też coraz bardziej ekspresyjnie wyrażać swoje emocje, gniotąc przy tym z całych sił rękę Tatuśka Miśki.

Środek nocy. Powoli zmęczenie daje o sobie znać, ale nasilający się ból nie daje odpocząć, ani zasnąć. Próbuję położyć się na łóżku. Wtedy skurcze stają się jeszcze bardziej bolesne. Wręcz nie do zniesienia. Zwłaszcza, gdy przechodzą przez odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Staram się być twarda, ale wyrażam ból coraz głośniej. Przychodzi położna i proponuje paracetamol. Inne środki przysługują od 4/5 cm rozwarcia. Moja pierwsza myśl, skoro tak bolą skurcze przy 2 cm rozwarciu, to przy 10 umrę... Odmawiam środków przeciwbólowych. Przy kolejnych skurczach tego żałuję. Wraca położna. Uginam się i proszę o coś. O cokolwiek. Położna chyba zobaczyła w mojej mimice, a raczej grymasie bólu więcej niż chciałam pokazać. Przyprowadza lekarza. Kolejne badanie. Nie wierzę... 5 cm rozwarcie. Lekarz przebija pozostałą cześć pęcherza. Znów przeciekam. "Teraz akcja porodowa ulegnie przyspieszy". Kolejny skurcz. Widzę gwiazdki. A raczej cały gwiazdozbiór. Podają mi doralgan. Dożylnie i w pośladek <nie zgodziłabym się, gdyby lekarz poinformował mnie o skutkach ubocznych. Na szczęście nie dotykają one naszej Małej> Odpływam. Odlatuje. Nie mam siły mówić. Majaczę tylko coś pod nosem. Wszystko jest przytłumione, ból też. Zasypiam. Budzę się. Wymiotuję. Kolejny skurcz. I jedyne, co mogę z siebie wydusić to: "Czuję główkę! Główka wychodzi". Tatuś Misi dzwoni po położną. Nikt nie przychodzi. Mąż wybiega na korytarz i krzyczy: "Żona rodzi". Zbiega się personel medyczny. Zaczynają się skurcze parte. Położna krzyczy do mnie na zmianę: "Proszę przeć", "Proszę nie przeć, niech główka sama wychodzi przez kanał rodny", "Niech pani nie krzyczy, traci pani na to siłę". A jak wszystko słyszę jak przez mgle. Pre kiedy muszę i krzyczę, gdy mi to potrzebne. Nie potrafiłam inaczej. Słucham tylko głosu Taty Misi. Gdy on mówi: "Przyj" to staram się przeć. Gdy on mówi: "Nie przyj" to z całych sił się powstrzymuję.

Około godziny 2. W końcu widać czarny łepek. Misiowe włoski wychodzą na wierzch. Kolejny skurcz. Lekarz dokonuje nacięcia. W sekundę wychodzi główka i cała Misia. Zamiast potylicą odwróciła się buźką. Położna żartuje, że chciała już zobaczyć rodziców. Oplatała się przez to pępowiną. W pierwszej chwili nie słychać jej płaczu. Położna odwija pępowinę <dobrze, że tego nie widziałam i w ogóle nie zdawałam sobie z tego sprawy... dopiero z relacji Tatusia Misi dowiem się o tym fakcie> I jest oczekiwany pierwszy krzyk, płacz. Najpiękniejszy dźwięk na świecie. Położna podnosi ją i pokazuje nam. Najcudowniejszy widok na świecie. Moje pierwsze słowa: "Jaka ona malutka. Jaka śliczna. Nasza Córcia". I kładą mi ją nagusią na piersi. Czuje jej małe, mokre, cieplutkie ciałko przytulone do mojego. Czuje jak oddycha, jak pachnie. Łzy radości płyną mi po policzkach. Niedowierzanie, szczęście, euforia. Nie potrafię tego opisać. I twarz Tatusia Misi, wyrażająca to samo, co moja. Jesteśmy szczęśliwi. Jesteśmy Rodziną. Mamy nasz największy i wyczekiwany Skarb w ramionach. Tatuś Misi robi nam pierwsze wspólne zdjęcie. Dla mnie bezcenna pamiątka i najpiękniejsze zdjęcie jakie mi ktokolwiek zrobił w życiu. Niestety po niedługiej chwili zabierają Misiaczka na badania. Mnie czeka zszywanie po pęknieciu II stopnia i nacięciu. Bałam się liczyć ile zakładano mi szwów. Boli, ale wytrzymuje, bo Misia jest już z nami i nic się nie liczy.

Godzina między 3 a 4 w nocy. Przewożą nas na salę po porodową. Dopada mnie zmęczenie, osłabienie i mdłości po znieczuleniu. Położne radzą bym nie próbowała przystawić Małej do piersi. Ona słodko śpi i tak, jak ja odpoczywa po porodzie. Patrzę na nią, podziwiamy, próbuje nacieszyć oczy i serce. I wciąż nie mogę uwierzyć, że już jest. Moja, nasza i na wyciągnięcie ręki. Nasz mały, duży Cud.

Około godziny 6. Przewożą nas na III Oddział Położniczy. Tatuś Misi musi wracać do domu. My zasypiamy.

21 stycznia 2014 roku o godzinie 2:23 przyszła na świat moja Córka. Po 15 godzinach porodu, 60 minutach skurczy partych, 40 minutach zakładania szwów... ale wszystko to jest bez znaczenia, bo mimo bólu był to najpiękniejszy dzień w moim życiu, dzień który zmienił mój świat na zawsze i na lepsze.


22 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie sądziłam, że wzbudzę takie emocje tym postem ;)

      Usuń
  2. Wow!!! Mam mieszane uczucia po przeczytaniu Twojego posta...Czytając już o tym jak Misia przyszła na świat, trochę się wzruszyłam, no dobra poleciała mi łezka, no może dwie :P, ale faktycznie się wzruszyłam, tym cudem, tym jak kobieta bardzo cierpi, żeby dać na świat nowe życie i że w całym tym cierpieniu jest ogromny sens ;) Jeszcze nie rodziłam, ale planujemy z mężem dziecko, bardzo jestem zainteresowana tym tematem, ale bardzo przeraża mnie poród i połóg, ale to drugie chyba bardziej. Oczywiście w dużej mierze wynika to z tego, że jeszcze nigdy nie rodziłam....

    Niech Wam Misia zdrowa i szczęśliwa rośnie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) i nie ma się czym martwić i bać na zapas ;) wszystko jest do przejścia i przeżycia, a widok swojego dopiero co narodzonego Maleństwa wynagradza wszelkie niedogodności i cierpienie!

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Czytałam z zapartym tchem. Tym bardziej, że też mnie to czeka, już niedługo. Super relacja :) A jak czujesz się teraz? Po dwóch tygodniach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana w takim razie trzymam za Ciebie i Twoje Maleństwo kciuki! a później z przyjemnością przeczytam Twoją relację :) a ja jestem teraz zapatrzona w Córcię i wszystko robię z myślę o niej, choć trudy porodu dają się we znaki. Połóg to ciężki czas dla mamy, trzeba być cały czas na wysokich obrotach, a ciało zmęczone porodem niekiedy odmawia posłuszeństwa, dlatego tak ważne jest wsparcie Męża czy innej bliskiej osoby, nie tylko fizyczne, ale także psychiczne!

      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  4. jeju,jak pieknie to opisalas,jestem wzruszona. piekny pirod,chociaz bolesny,przeszedl bez powiklan,zdrowa sliczna corcia:-) dalas rade,podziwiam. wiem,ze wiele kobiet rodzi,ale malo potrafi mowic o tym tak jak Ty. u mnie po 12 godzinach pirodu,na 8 cm rozwarcia zdecydowano o cc. nigdy nie doswiadcze porodu sn,za bardzo sie boje... to piekne i mocne przezycie! tato Misi tez stanal na wysokosci zadania!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :) starałam się jak najwierniej i najdokładniej przekuć emocje, które mi towarzyszyły tego dnia w słowa, do których będę mogła kiedyś wrócić i przeżyć te piękne, ale i trudne chwile na nowo! A porodu bardzo się bałam, ale nie wyobrażałam sobie rodzić inaczej niż siłami natury. To było dla mnie niesamowicie ważne, by przeżyć wraz z Mężem przyjście na świat naszej Córki. Całą ciąże starałam się myśleć pozytywnie i nastawiałam się na poród, jako piękne przeżycie, po prostu, że będzie dobrze, i chyba ta autosugestia zadziałała ;)

      Usuń
  5. Cudowny opis! Jak Misia będzie go kiedyś czytać w przyszłości na pewno będzie się uśmiechała!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniale utrwalić te niezwykłe wspomnienia :) Życzę dużo zdrówka i uśmiechu Misi :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję Misi😃 Poród to nieprawdopodobne,wręcz mistyczne przeżycie.Mój wyglądał inaczej,co zresztą opisałam na blogu,ale czytając o Twoim,na nowo wszystko przeżyłam 😊 Pozdrawiam Was i życzę dużo zdrówka i pięknych chwil😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy bardzo! i również pozdrawiamy serdecznie :)

      Usuń
  8. pięknie opisane. Ja również krzyczałam z bólu, to mi pomagało, żadnych innych środków znieczulających mi nie zaproponowano niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja gdybym mogła coś zmienić to właśnie odmówiłabym znieczulenia, bo ból za bardzo nie zelżał, za to dla Małej mogło mieć to przykre konsekwencje, no i ja po nim byłam strasznie ogłupiona...

      Usuń
  9. Cudownie napisane, a ja spłakana. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądziłam, że mój opis wzbudzi takie emocje ;)

      Usuń
  10. Kurcze, cudownie to opisałaś. Wzruszyłam się.. Życzę dużo zdrówka :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...