Chorótek. Tak to ja. Przez ponad 6 miesięcy udawało mi się uniknąć
choroby, stanów zapalnych i innych podobnych paskudztw, aż do feralnego wtorku, niestety...
Zaczęło się niewinnie. Ot lekkie drapania w gardle. W nocy ból się nasilał. Pojawiły się dreszcze i łamanie w kościach. Rano przełknięcie czegokolwiek było już nie lada wyzwaniem. No i co tu dużo mówić - wkurzyłam się, bo Maleństwo w brzuchu, a na horyzoncie antybiotyk... Postanowiłam walczyć.
Pierwszy atak. Paracetamol, by wygrzać stare kości i zabić stan zapalny. Drugie uderzenia. Domowe sposoby na walkę z bolącym
gardłem. Napar z szałwii i woda z solą... i połowa dnia spędzona w łazience na płukaniu gardła, aż mi je
wypali. Akt trzeci. Hektolitry herbaty z miodem i cytryną. O tak, byłam
ofensorem! Byłam wściekła i zdeterminowana, bo każdy ból gardła kończył się u mnie albo zapaleniem
oskrzeli, albo antybiotykiem. Wybór żaden. Tym razem jednak stawka była zbyt wysoka. W
maminym brzucholu była Misia - mój mały, ukochany, zdrowy
organizm, o który musiałam walczyć z całych sił, który nie mógł zostać dotknięty skutkami mojej choroby, który musiał pozostać nieświadomy. Gdy ja źle się czułam,
Ona też była niespokojna. Działałam więc.
Wizyta u lekarza domowego. Diagnoza - gardło zaczerwienione, bez widocznych oznak stanu zapalnego. Ha! Wygrałyśmy! Misia była spokojna i bezpieczna. Przecież mówiłam choróbsku, że nie dam sobie Dziecka skrzywdzić! Doktor przepisał nam coś na gardło, coś na katar, na szczęście wszystko bezpieczne dla kobiet w ciąży i ich maluszków. I tak, już z delikatną pomocą farmakologi działałam dalej.
Kolejne dni. Po infekcji prawie nie pozostało śladu. Lekkie ból gardła, lekki katar, lekkie pokasływanie. Takie nic. Nie mogłam w to uwierzyć! Moje pierwsze przeziębienie od kilku lat, i do tego iście ekspresowe.
Statystycznie byłam skazana na
przegraną, z uwagi na wcześniejszy przebieg wszelkich chorób i ich stały antybiotykowy scenariusz. Tym razem powodowana nieopisaną potrzebą ochrona mojego Maleństwa - dałam rade! Ba! Misowy Tatuś też się załapał na przeziębienie, w tym samym czasie zresztą co my, i mimo iż ma bardzo silny i odporny organizm, i
mimo całej masy zaaplikowanych środków farmakologicznych - chorował dotkliwiej, i dłużej niż ja z Michalinką.
Ech... co tu dożo mówić - mój pierwszy dowód na siłę matczynej miłości ♥ ona działa cuda! Teraz będę nią góry przenosić, bo kocham Cię
Misiaczku!
Gratuluję wygranej z choróbskiem! Mnie też dopadło :( Najpierw dopadło mojego M. który już od tygodnia kisi w domciu na L4, teraz mnie i jeszcze Majeranek załapał jakieś bostońskie "coś" ! Gorączka i krostki. Nowość z zachodu hehe. Jak miło!
OdpowiedzUsuńhttp://majerankowo.pl
W takim razie życzę DUŻO zdrówka dla całej Twojej Rodzinki, a zwłaszcza dla Maluszków, bo serce się kraje, jak się patrzy na chorobę dziecka. Pozdrawiam cieplutko!!
UsuńTak trzymać! To prawda, że mamy mają jakąś moc!
OdpowiedzUsuńTak, to niesamowite ile siły mamie potrafi dać dziecko :-)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :) czuję, że dla mojej Małej jestem w stanie zrobić wszystko i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych!
OdpowiedzUsuń