Ponad rok temu podjęłam pewną decyzję... a dziś jej konsekwencja słodko śpi w pokoju obok :)
Ostatnio myślałam o momencie,
dniu, w którym po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl o posiadaniu dziecka, o
sprowadzeniu na świat małej Istotki, które będzie częścią mnie i mojego Męża. Nigdy bowiem nie byłam osobą, która pragnęłaby mieć dzieci, którą rozczulałby widok
niemowlaka, małych bucików i różowej sukieneczki. W zasadzie nie myślałam nigdy
o posiadaniu dzieci, jako o czymś realnym, co kiedykolwiek mnie spotka. Może
kiedyś w odległej przyszłości, gdy zrobię to, tamto, siamto. Nie czułam się też
z tego powodu inna, i zawsze rozumiałam zarówno te kobiety, które wybierają drogę
macierzyństwa jak i te, które w ogóle nie biorą go pod uwagę w życiowych
planach. Zawsze bowiem staram się zrozumieć obie strony i nikogo nie oceniać,
bo każdy ma prawo do własnego wyboru, do przeżycia życia według własnego planu,
jakikolwiek by nie był. Mój Mąż też nigdy nic na mnie nie wymuszał, rozumiał to
jaka jestem i akceptował to.
Pierwszy raz myśl o posiadaniu
małego Bąbla nieśmiale, jak przez mgłę, przemknęła mi przez głowę i serce, gdy szwagierka urodziła
drugą córkę. Mała
była po prostu rozkoszna. Nie można było nie odpowiedzieć na jej uśmiech, a gdy
widziałam, jak mój Mąż się przy niej zmienia, jak oczy mu się świecą, a buzia
jakoś tak promieniej, gdy ma ją na rekach, coś w moim serduchu drgnęło. Co jakiś
czas przemykała mi przez głowę myśl, jakby to było, gdyby na rękach miał naszą
Córcie. Ile radości by mu dała, ile szczęścia wniosłaby do naszego życia <i
patrząc teraz na Misię i Kota wiem, że nie myliłam się>
Daliśmy więc sobie z Mężem 2 lat na podjęcie właściwego wyboru i jeśli nie zdecydujemy się w tym czasie na potomka, to odpuścimy sobie temat, i po prostu będziemy żyć we dwójkę. Czasami przechodziła mi przez głowę myśl, że możemy dokonać złego wyboru i żałować później na starość, że ominęło nas w życiu jakieś cudowne doświadczenie, ale strach przed sprowadzeniem na świat innego człowieka był na tym etapie silniejszy. Poza tym przede mną był ważny egzamin, który miał zdecydować o moim dalszym losie zawodowym. Egzamin zdałam pozytywnie i znalazłam nową pracę. Nie była ona spełnieniem moich marzeń, choć lubiła to co robię i robiłam to dobrze, to samo środowisko pracy było mało przyjemne. W pewnym momencie zostałam w niej sama ze wszystkim i miałam wiele momentów kryzysowych... Później już takie momenty przeważały, by następnie stać się codziennością. Poczułam się bardzo nieszczęśliwa, zagubiona i tak zwyczajnie niepotrzebna. Mój Kotek stawał na głowie by mi jakoś pomóc, ulżyć, naprawić, ale byłam na to odporna. W pewnym momencie on już też stracił siły...
I nadszedł taki dzień, piątek 8 lutego, w którym wszystko się zawaliło, by zbudować na nowo. Emocjonalnie się załamałam, tak całkowicie i wtedy przyszła myśl, że może właśnie tym czego mi trzeba, co pomoże mi się podnieść będzie mała Istotka. Istotka, która będzie moim, naszym całym światem i dla której ja, my będziemy całym światem... Może ktoś pomyśli, że chciałam dzieckiem wyleczyć siebie, ale ja poczułam, że zamotałam się w tym wszystkim właśnie po to, by podjąć słuszną decyzję, że gdybym nie doszła do ściany żałowałabym resztę życia, że podjęłam złą decyzje, od której nie byłoby już odwrotu, że właśnie tak miało być, że to wszystko miało jakiś cel. To był dzień w którym odżyłam, w którym zwyczajnie postanowiłam być szczęśliwa, choćby nie wiem co, i że nic i nikt mnie nie zatrzyma.
I tak zaczęliśmy starania o naszą Iskierkę. Było to dla mnie tak emocjonalnie doświadczenie, że popłakałam się jak bóbr, ze strachu i ulgi, że w końcu podjęłam tą decyzje. I gdy po niespełna 3 miesiącach ujrzałam 2 kreski, był to najszczęśliwszy i najbardziej wyczekiwany dzień w moim życiu, a kolejne tygodnie przeplatały się z niedowierzaniem, szczęściem i strachem.
Z każdym dniem miłość do Kruszynki w moim brzuchu była większa i większa, choć myślałam, że bardziej się już kochać nie da. A jednak... I w pewnym momencie sama myśl, że kiedyś mogłam się w ogóle wahać i zastanawiać czy jej chcę wydała się niedorzeczna, że przecież nie ma większego szczęścia i cudu niż ta mała Istotka noszona pod serduchem, a później w ramionach, która już odtąd zawsze będzie z nami. To chyba nazywa się instynkt macierzyński. Zawsze myślałam, że po prostu go nie mam, a on był gdzieś głęboko ukryty i zawładnął mną z wielką siłą. Siłą, z której istnienia nie zdawałam sobie sprawy. Siłą od której już nigdy nie chce się uwolnić.
Daliśmy więc sobie z Mężem 2 lat na podjęcie właściwego wyboru i jeśli nie zdecydujemy się w tym czasie na potomka, to odpuścimy sobie temat, i po prostu będziemy żyć we dwójkę. Czasami przechodziła mi przez głowę myśl, że możemy dokonać złego wyboru i żałować później na starość, że ominęło nas w życiu jakieś cudowne doświadczenie, ale strach przed sprowadzeniem na świat innego człowieka był na tym etapie silniejszy. Poza tym przede mną był ważny egzamin, który miał zdecydować o moim dalszym losie zawodowym. Egzamin zdałam pozytywnie i znalazłam nową pracę. Nie była ona spełnieniem moich marzeń, choć lubiła to co robię i robiłam to dobrze, to samo środowisko pracy było mało przyjemne. W pewnym momencie zostałam w niej sama ze wszystkim i miałam wiele momentów kryzysowych... Później już takie momenty przeważały, by następnie stać się codziennością. Poczułam się bardzo nieszczęśliwa, zagubiona i tak zwyczajnie niepotrzebna. Mój Kotek stawał na głowie by mi jakoś pomóc, ulżyć, naprawić, ale byłam na to odporna. W pewnym momencie on już też stracił siły...
I nadszedł taki dzień, piątek 8 lutego, w którym wszystko się zawaliło, by zbudować na nowo. Emocjonalnie się załamałam, tak całkowicie i wtedy przyszła myśl, że może właśnie tym czego mi trzeba, co pomoże mi się podnieść będzie mała Istotka. Istotka, która będzie moim, naszym całym światem i dla której ja, my będziemy całym światem... Może ktoś pomyśli, że chciałam dzieckiem wyleczyć siebie, ale ja poczułam, że zamotałam się w tym wszystkim właśnie po to, by podjąć słuszną decyzję, że gdybym nie doszła do ściany żałowałabym resztę życia, że podjęłam złą decyzje, od której nie byłoby już odwrotu, że właśnie tak miało być, że to wszystko miało jakiś cel. To był dzień w którym odżyłam, w którym zwyczajnie postanowiłam być szczęśliwa, choćby nie wiem co, i że nic i nikt mnie nie zatrzyma.
I tak zaczęliśmy starania o naszą Iskierkę. Było to dla mnie tak emocjonalnie doświadczenie, że popłakałam się jak bóbr, ze strachu i ulgi, że w końcu podjęłam tą decyzje. I gdy po niespełna 3 miesiącach ujrzałam 2 kreski, był to najszczęśliwszy i najbardziej wyczekiwany dzień w moim życiu, a kolejne tygodnie przeplatały się z niedowierzaniem, szczęściem i strachem.
Z każdym dniem miłość do Kruszynki w moim brzuchu była większa i większa, choć myślałam, że bardziej się już kochać nie da. A jednak... I w pewnym momencie sama myśl, że kiedyś mogłam się w ogóle wahać i zastanawiać czy jej chcę wydała się niedorzeczna, że przecież nie ma większego szczęścia i cudu niż ta mała Istotka noszona pod serduchem, a później w ramionach, która już odtąd zawsze będzie z nami. To chyba nazywa się instynkt macierzyński. Zawsze myślałam, że po prostu go nie mam, a on był gdzieś głęboko ukryty i zawładnął mną z wielką siłą. Siłą, z której istnienia nie zdawałam sobie sprawy. Siłą od której już nigdy nie chce się uwolnić.
Tak, dzieci to obowiązki, ale też dużo miłości, radości :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak :)
UsuńJa przez 30 lat mojego życia byłam emocjonalnie nie gotowa do urodzenia dziecka. Może to kwestia spotkania niewłaściwych facetów na mojej drodze, a może chęć wyszumienia się i wykorzystania tych najlepszych lat życia w najlepszy możliwy sposób. Nie wiem. Ale wiem że teraz maluchy są moim całym światem :-D
OdpowiedzUsuńcoś chyba jesteś w tej 30! przełom, czas na zmiany... sama nie wiem, ale wokół mnie dużo jest takich 30stkowych Mam ;)
Usuńjjakbym siebie czytala....na dziecko zdecydowalismy sie po 30 tce,tez staralismy sie dwa mce...pozno dojrrzalam,a teraz bez dziecka nie wyobrazam sobie zycia... masz racje,instynkt macierzynski jest ogromna sila! tez myslalam,ze go nie mam,ale jak juz zapragnelam dziecka,to zawladnelo to mna bez resztu!
OdpowiedzUsuńZ każdym Twoim kolejnym postem na blogu i komentarzem na moim przekonuję się, jak bardzo jesteśmy do siebie podobne :)
UsuńJak widać, to był dobry wybór
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś :)
Najlepszy! :)
Usuńpiękne słowa ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńKażdy do decyzji o dziecku dorasta w innym czasie,dla jednych to rzecz normalna dla innych trzeba przemyśleć wszystko za i przeciw, ale dwie strony podchodzą tak samo jak urodzi się dziecko wiedzą że własnie tego potrzebowali i kochaja najbardziej na świecie tą mała istotkę.
OdpowiedzUsuńDobrze napisane bo nie każda kobieta do macierzyństwa podchodzi tak samo, jedni chcą drudzy nie i każdy ma do tego prawo, fajnie że poruszyłaś taki temat, bo nie ma tylko kobiet które chcą mieć dzieci ale coraz wiecej jest takich które muszą dojrzeć i dla których macierzyństwo to nie sprawa pierwszorzędna.
Pozdrawiam
Ja nigdy nie bałam się mówić na ten temat głośno i wyrażać swoje poglądy, natomiast bardzo często spotykałam się z tego powodu z niezrozumieniem i negatywnymi komentarzami ze strony innych kobiet. Ta presja nie spowodowała jednaj zmiany mojego podejścia do tematu, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, że muszę dojrzeć do podjęcia tej decyzji, bo dopiero wtedy będę mogła czerpać z niej garściami. I tak też się stało, a teraz nie wyobrażam sobie innego życia, ale też nie wyobrażam sobie, by przekonywać do niego innych... bo każdy ma swój czas i swoje decyzji.
Usuń